Początek HIStorii
NDUGU CHANCLER - PREKUSISTA
Historia, co logiczne, rozpoczyna się od od piosenki Billie Jean. W rzeczy samej, nagranie to stało się legendarne dla fanów, ale także i dla generalnej publiczności: symbolizuje ono aurę Michaela Jacksona w historii muzyki. W trakcie pracy nad tą książką chciałem właśnie aby ta muzyczna kompozycja stanowiła wstęp, dokładnie tak jak zadecydował o tym Król Popu robiąc to samo w przypadku podwójnego albumu z 1995r. Następnie musiałem skontaktować się z jednym z wirtuozów i zarazem perkusistą tej piosenki: Ndugu Chancler okazał się właściwym wyborem. Za sprawą swojego perkusyjnego rynsztunku, muzyk ten jest pierwszym, który może wyróżnić się na tymże nagraniu i mistrzowsko otworzyć ten dwu i półgodzinny muzyczny świat HIStory.
Bardzo miły i entuzjastyczny człowiek, Ndugu Chancler, zgodził się wziąć udział w tym projekcie i opowiedzieć o swoim wkładzie do tej piosenki, powracając do niej raz jeszcze.
Po pierwsze chciałbym dowiedzieć się w jaki sposób rozpoczęła się twoja muzyczna pasja i jak to się stało, że wybrałeś perkusję i sprawiłeś, że można z tego wyżyć?
Zacząłem grać muzykę i dorastałem w Los Angeles, pracowałem z kilkoma zespołami, zostałem muzykiem studyjnym. I pracując w studiach miałem szansę pracować np. z Quincy Jonesem. W tamtym momencie grałem już na sesjach, produkowałem i pisałem piosenki: miałem już doświadczenia z Santaną, Georgem Dukem i paroma innymi ludźmi takimi jak Donna Summer. Czasami zadzwonił do mnie Quincy Jones prosząc bym zrobił dla niego sesję: stanowiłem część rotacji perkusistów wraz z Jeffem Porcaro, Johnem JR Robinsonem i Rickym Lawsonem. Tak więc byliśmy facetami, do których mógł zadzwonić Quincy w celu zaproponowania zrobienia dla niego sesji, a poprzez niego skończyłem pracując z Frankiem Sinatrą, Jamesem Ingramem, Patti Austin, Michaelem McDonaldem, Georgem Bensonem i Michaelem Jacksonem!
Miałeś 18 lat kiedy dokonałeś swojego debiutu jako profesjonalny muzyk, podczas gdy Michael Jackson i J5 podbili listy przebojów swoim pierwszym singlem I Want You Back: czy zwróciłeś na to uwagę w tamtym czasie bez przewidywania tego, iż mógłbyś później współpracować z MJem?
Cóż, mam teraz 63 lata, i niektóre z moich wspomnień nt. rodziny Jacksonów, zwłaszcza Jackiego, Randy'ego i Jermaine'a, wiążą się z czasami kiedy wszyscy razem graliśmy w baseball w połowie lat 80.: to była taka showbiznesowa liga stworzona wokół muzyków, aktorów i artystów. Jednak wcześniej grałem z kilkoma zespołami, których menadżerem był ich ojciec i robiłem również wiele sesji dla Motown, więc znałem trochę Michaela, Jackson 5, Jermaine'a i wszystkich tych chłopaków.
Jak i poprzez kogo zostałeś włączony do pracy nad słynnym Thrillerem? Co pamiętasz ze swojego pierwszego spotkania z Quincy Jonesem i Michaelem Jacksonem?
Na pierwszym spotkaniu był Quincy, Rod Temperton, Bruce Swedien i sam Michael. Znałem oczywiście Quincy'ego, a także Bruce'a Swediena, bo robiłem album dla Eddiego Harrisa w Brunswick Studio w Chicago w 1971r., a on był tam inżynierem. Ale był to pierwszy raz kiedy spotkałem Roda Tempertona. Tak naprawdę nie miałem nigdy wcześniej bliskiego kontaktu z Michaelem, lecz on mnie znał. W zasadzie przyszło nam to z łatwością i zaczęliśmy gadać o kilku sprawach jakie nas łączyły: jego bracia być może już rozmawiali z nim o mnie, więc to było coś jak Nareszcie się spotykamy!. Mówił o tym co chce osiągnąć poprzez muzykę, ale Michael nie udzielił zbyt wielu wskazówek. Quincy wiedział już czego chce, więc to już leżało w mojej kwestii, żeby dołączyć do ich wizji, tego co pragną dokonać w studiu. Pierwszym nagraniem jakie grałem było Hot Street albo Baby Be Mine... Jednak kiedy rozpoczęliśmy pracę nad albumem Thriller, Off The Wall sprzedał się w dziesięciu milionach kopii, więc żartowaliśmy, że byłoby miło sprzedać trzynaście milionów!... Mieliśmy po prostu nadzieję, iż moglibyśmy stworzyć piosenki , które pomogłyby w sprzedaniu trzynastu milionów, nie wiedzieliśmy, że mógłby się sprzedać w liczbie ponad stu dziesięciu milionów! Wszystko to było wizją Quincy'ego. Nagraliśmy Hot Street wcześniej, ale nie znalazła się na albumie: posiadaliśmy wiele świetnego materiału, jednak nie trafił on na album...
Jakiego rodzaju sprzętu użyłeś na sesjach do Billie Jean? Czy był twój czy też musiałeś się zaadaptować do tego co było dostępne w studiu?
Tak, wszystko było moje. Z tego względu, że robiłem sesje, miałem trzy perkusje. Perkusja, której używałem przy tej sesji, została umieszczona w muzeum Rhythm Discovery w Indianapolis: to wyjątkowa perkusja firmy Yamaha. Miałem dwie perkusje zrobione z brazylijskiego drewna o nazwie Jacaranda, więc są to perkusje całkowicie stworzone z drewna. Miałem również prototyp perkusji EQ w takim jakby uchwycie, to taka bardziej marszowa perkusja dająca najbardziej stłumiony dźwięk. Reszta to zwykłe perkusje z cymbałkami Paiste, których używałem na większości nagrań: 602 i 2000.
W przypadku Billie Jean tak naprawdę wykorzystałem średniej wielkości perkusję i nagrywałem tylko efekty uderzania perkusyjnego pedała oraz pary cymbałków. Bruce Swedien przyprowadził mnie na podest, położył specjalny koc na bęben basowy i włożył do środka mikrofon. Przynosił na sesje własny sprzęt, taki jak mikrofony, więc była to część arsenału Bruce'a. Perkusja została nagrana na 16-ścieżkowej maszynie, zatem miałem może 3 lub 5 nagrań bębna i 3 lub 5 nagrań perkusji znajdującej się w uchwycie. Wtedy można było usłyszeć każde nagranie inaczej, ponieważ Bruce używał różnych mikrofonów i w ten właśnie sposób uzyskiwał to brzmienie. Następnie mieszał to z dźwiękiem perkusji. Tak więc grałem także razem z perkusją.
Rytmika tego nagrania jest również bardzo prosta: czy starałeś się w trakcie sesji w studiu sprawić aby był on bardziej złożony, czy może instrukcje MJa i Quincy'ego Jonesa na ten temat były wystarczająco precyzyjne?
Nie, ponieważ mieli oni tak mocny groove za sprawą tej perkusji. Sposób w jaki Bruce Swedien inżynierował, możesz usłyszeć te wszystkie rzeczy współpracujące razem i nakładające się na siebie. Tak więc nie trzeba było robić zbyt wiele i dlatego właśnie przy Billie Jean i na tych wszystkich pozostałych nagraniach, nie gram zbyt wiele na normalnej perkusji, nie gram wiele na średniej wielkości perkusji z tego względu, że cały ten sprzęt połączony w jedną całość był tak hipnotyczny, że nie potrzebowałeś niczego innego! Np. w Billie Jean słyszysz cabasę, gdyż Bruce nagrywał wszelkie ślady dźwiękowe, więc nie trzeba dodawać wielu efektów. Wiesz, mówię to moim uczniom: Bruce Swedien, Quincy Jones, George Massenburg i Allen Zentz byli pionierami tego co obecnie stało się standardem dla Pro Tools. Np., w Thrillerze i wszystkich pozostałych piosenkach połączono razem pięć 24-ścieżkowych maszyn, podczas gdy w tej chwili w Pro Tools możesz mieć 64 ścieżki i jest to jeszcze nic! Jednakże wtedy tak nie było: obecnie wszystko to leży w kwestii Pro Tools i Logic Pro oraz tych wszystkich innych programów do tworzenia muzyki i daje to ludziom elastyczność jakiej potrzebują do nagrywania. Całe to edytowanie i sposób nagrywania w tamtych czasach są teraz standardem dla Pro Tools, Bruce'a Swediena, Allena Zentza, George'a Massenburga i paru innych, którzy technicznie stworzyli i pchnęli otoczkę tego co stało się nowym standardem nagrywania w roku 2001 i później... Ale wtedy nie posiadaliśmy takiej technologii by robić to co dźwiękowo robiliśmy, tak więc musiało to byc robione z kimś kto wiedział jak dokonać tego za pomocą dostępnech rzeczy.
Na lekcjach grania na perkusji Billie Jean często przytaczana jest jako model: jej rytm jest prosty w zapisie nut, lecz bardzo subtelny w wykonaniu. W pierwszej chwili początkujący mogą pomyśleć, iż jest to bardzo łatwe do zagrania, jednak, co oczywiste, jest odwrotnie. Co myślisz na ten temat?
Cóż, oto rzecz, która sprawiła, że Billie Jean jest tym czym jest: każdy dźwięk brzmi tak samo, głęboko roztropnie i każdy dźwięk synchronizuje się z perkusją. Ponownie, nie było Pro Tools, więc nie mogliśmy iść z tym do przodu: to musiało zostać zaplanowane, precyzyjnie razem z perkusją. Pozwól, że dam ci taką radę: jeśli chcesz usłyszeć samą perkusję, w intro Thrillera są jakieś dwa takty stworzone wyłącznie przez moją perkusję i możesz usłyszeć ten kontrast w brzmieniach. Są też dwa takty funkcjonujące razem i przez same siebie. Przy Billie Jean musiałem siedzieć przez pięć minut i grać dokładnie to samo i nie miałem prawa drgnąć, aby uzyskać to hipnotyczne brzmienie. Jednakże pierwszą rzeczą jaką ludzie muszą sobie uświadomić jest to, że tempo nigdy się nie zmienia: wszystkie bity są uszeregowane i z tego względu jest to tak trudne.
Pomijając inne kontrybucje w Thrillerze, Billie Jean była współprodukowana przez samego Michaela Jacksona. Czy otrzymałeś więcej instrukcji od niego czy też pomimo tego rządził Quincy Jones?
Obydwaj byli bardzo zaangażowani. Tak naprawdę, w każdym studiu Westlake Audio działo się coś związanego z projektami Michaela Jacksona. Tak więc wszyscy myślą, że jak tworzyliśmy Billie Jean, to zajmowaliśmy się tylko Billie Jean, jednak Michael robił też album E.T. Storybook w tym samym czasie w pomieszczeniu obok! Zatem działo się wiele, ale Quincy Jones wie jak wydobyć to co najlepsze z człowieka bez potrzeby wielkiej konwersacji. Sprawiał, że grałem ten prosty bit, a z drugiej strony miał nawyk kontemplowania jakichkolwiek użytecznych pomysłów na zrobienie tego, i Michael Jackson wyróżniał się tą samą postawą. Tak więc te trzy osoby są odpowiedzialne za wielkość tego nagrania: była to suma świetnych pomysłów całej tej trójki, łącznie z Rodem Tempertonem, które uczyniły to nagranie wielkim. Oczywiście Rod Temperton przyniósł kilka wspaniałych piosenek, lecz cena produkcji, cena nagrania i koncepcje tego co miałoby się znaleźć na tych utworach, było kombinacją trzech talentów. Jednak świat nie usłyszał ani tych piosenek jakie oni nagrali, ani tych, jakie my nagraliśmy, ale nie zostały one wydane... Słyszałeś świetny materiał odwołujący się do koncepcji nagrywania w latach 50. i 60., kiedy oznaczało to niewyobrażalną pracę by singiel został hitem. Była to bardziej koncepcja sklejania multum piosenek razem i konceptualizacja. Wyglądało to tak: "Znajdziemy najlepszy materiał jaki tylko istnieje i skleimy go w całość."
Nie będę bardzo oryginalny, ale powiem to: twoje nagranie jest prawdopodobnie najsłynniejszym nagraniem dla ogólnej publiczności. Jak czujesz się w związku z takim sukcesem? Czy pozostaje to największą dumą całej twojej dyskografii?
Czuję, że jestem częścią historii. Czuję się świetnie z powodu tego, iż byłem powiązany z nagrywaniem jednej z największych piosenek pop w historii muzyki. Noc, kiedy nagrywaliśmy Billie Jean, była dla mnie czymś wyjątkowym, ponieważ były to urodziny mojej byłej żony i po powrocie do domu czekała mnie impreza urodzinowa, na którą już się spóźniałem, bo nagrywałem Billie Jean! Potem, jak już wróciłem do domu, ludzie mówili: Cóż, spóźniłeś się na przyjęcie!, ja odpowiedziałem: Tak... ale wydaje mi się, że właśnie nagrałem jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu! Takie miałem przeczucie, wiesz, to wydawało mi się takie wyjątkowe, bo w tej piosence było coś hipnotycznego!...
Po tym ogromie czasu jaki spędziłeś w studiu z MJem, czy pozostały jakieś profesjonalne albo nawet osobiste anegdoty jakie trzymasz głęboko w pamięci?
Michael Jackson reprezentuje kompletność profesjonalnego artysty. Jego wielkość bazuje na jego artystycznej, muzycznej doskonałości, to osoba, która jest połączona ze swoją muzyką i ze swoim kierunkiem. Po odejściu z Jackson 5 Michael Jackson rozpoczął swój własny. Otoczył się świetnymi ludźmi, lecz wiele z tego co stworzył wyłoniło się z jego własnego wpływu, jego własnych wskazówek: był bardzo mocno zaangażowany w swoje projekty i bardzo dobrze wiedział czego chciał oraz tego jak chciał, żeby te rzeczy były zrobione. Wyrażał się bardzo rzeczowo i artykułował, zatem miał własne przeczucia i wskazówki przetłumaczone ludziom z tym związanym i w ten sposób mogli oni ujrzeć jego wizję. Jego wielkość bazowała również na wielkości zespołu, który nawzajem się rozumiał, nawzajem się szanował i nawzajem wręczał sobie przestrzeń na to by być sobą. W studiach nie było żadnych ochroniarzy, żadnych groupies, wyłącznie zespół pracujący nad muzyką.
Obecnie uczysz jazzu na uniwersytetach: co dzięki temu zyskasz? Czy studenci znają twoją karierę i proszą czasem abyś w ramach zajęć zagrał Billie Jean?
Jest to szansa na połączenie z następnym pokoleniem za sprawą muzyki z przeszłości, tak więc oni wprowadzają ją do przyszłości. Mogą doświadczyć tego zjawiska i zrozumieć jak zostało to zrobione i kto tego dokonał. Tutaj, na University of Southern California, jesteśmy częścią programu muzyki popularnej, w którym uczestniczą obecnie jedynie trzy lub cztery szkoły w Stanach Zjednoczonych. Muzyka popularna tak jak jazz stanowi wartościową część historii. Więc to czym się dzielimy to historia tego kraju wyrażona poprzez muzykę, poprzez style życia i poprzez ewolucję. W trakcie mojego nauczania jestem częścią tej historii, tej ewolucji i tego dziedzictwa. Mam szansę przekazać to wszystko młodzieży i powiązać ją z ludźmi, z jakimi nie byli powiązani. Niektóre z tych dzieciaków nie miały nigdy do czynienia z Michaelem Jacksonem, bo mają po jakieś 18 lat... Tak więc obecnie zapoznaje ich z Frankiem Sinatrą, Milesem Davisem i tymi wszystkimi ludźmi, z którymi pracowałem. To radość i przyjemność z jakich nie zamierzam rezygnować!
Żeby pozwolić sobie na udzielenie wywiadu, Ndugu Chancler wykorzystał przerwę pomiędzy dwoma swoimi popołudniowymi lekcjami na uniwersytecie. Atmosfera była tak relaksująca i przyjazna, iż nadal nie potrafię w pełni uświadomić sobie, że rozmawiałem z jednym z tych ludzi, którzy stworzyli ten legendarny utwór. Podczas, gdy kompozycja dotyka perfekcji, można zapomnieć o ludzkim aspekcie jej stworzenia. To miało miejsce ponad trzydzieści lat temu, lecz Billie Jean jest mistyczna, stała się ponadczasowym nagraniem a nawet wyszła poza to wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz